Podróżujemy po Azji z dziećmi

W naszym pierwszym planie podróży po Tajwanie mieliśmy z Kentingu pojechać do Tainan, a potem zachodnim wybrzeżem w stronę Taipei. Plan jednak zmieniliśmy i zdecydowaliśmy się jechać wybrzeżem wschodnim. W ten sposób dotarliśmy do Taitung (Taidong), które jest największym miastem wschodniego Tajwanu.

Do Taitung dojechaliśmy pociągiem. Spotkaliśmy w nim czteroosobową rodzinę z Singapuru, która zburzyła nasze wyobrażenie o tamtejszym porządku i czystości. Dwuletnia dziewczynka o imieniu Elen bardzo chciała się zaprzyjaźnić z Dorotką, ale nasza odważna i rezolutna córka po prostu się jej bała i nie rozumiała singapurskich zabaw (polegających na popychaniu i wyrywaniu rzeczy z rąk ;)).

W każdym razie dojechaliśmy do Taitung i od razu jakoś bardziej nam się spodobało niż w poprzednich tajwańskich miastach. Po wyjściu z dworca zobaczyliśmy zieleń, dużo zieleni. Bardzo nas to ucieszyło. Nasz hotel znajdował się również w zielonej okolicy, a po drugiej stronie ulicy mieliśmy Park Leśny. Chętnie wypożyczyliśmy więc hotelowe rowery (za darmo, z fotelikami i regulowaną wysokością siodełek, hurra! :)). Wybraliśmy się na przejażdżkę po parku, który okazał się bardzo duży, z różnymi jeziorami (największe to jezioro Pipa, a nasze ulubione to jezioro Lu Si, zwane przez nas jeziorem Lucynek ;)), widokiem na góry i niestety również z biletami wstępu i koparkami w różnych miejscach, w których nie powinno ich być. Przez Park Leśny można dojechać też do plaży nad oceanem i do Parku Nadmorskiego. Na plaży znaleźliśmy dużo patyków oraz gałęzi, z których powstał nasz dom :) Zabawa była świetna!

Oprócz parków największą atrakcją miał być olbrzymi banian. Banianów jest pełno na Tajwanie, a nam wszystkim bardzo się podobają ich powywijane pnie i zwisające z gałęzi korzenie. Ten banian miał jednak być wyjątkowy - tak duży, że można do niego wejść. Według naszego przewodnika znajduje się w nim nawet biblioteka dla dzieci! Niestety, z wizyty w tym miejscu nic nie wyszło, bo zastaliśmy tam tylko ogrodzony, zarośnięty teren.

Rozczarowani poszliśmy w kierunku wzgórza Liyushan, gdzie można wspiąć się na pagodę, żeby zobaczyć panoramę miasta (nieszczególnie ciekawą), podpatrzeć jak lokalni emeryci grają w go, organizują sobie karaoke z telewizora ustawionego w samochodzie i posłuchać ich śpiewów.

Ciekawym miejscem w Taitung jest też Wioska Artystyczna utworzona na terenie dawnego dworca kolejowego. Warto się tam wybrać na spacer, szczególnie wieczorem, kiedy wzdłuż deptaka świecą kolorowe lampiony.

A wracając z Wioski, można zahaczyć o duży, tłoczny nocny targ, co uczyniliśmy i my. Popijając świeżo wyciskany sok z trzciny cukrowej i limonki (choć z tą świeżością może być różnie, bo sprzedawca nie wyciskał soku przy nas, tylko nalał nam go z butelki), zastanawialiśmy się, czy w tutejszym Sheratonie czuć zapach stinky tofu ;)

W Taitung znalazłam też pierwszą świątynię tajwańską, która mi się podobała. Być może już się zaczynam przyzwyczajać do tego kolorowego szaleństwa :) Świątynia Tianhou jest poświęcona Matsu - bogini mórz. Zwiedzaliśmy ją przy dźwiękach spokojnej muzyki i stukania jiaobei o podłogę. Jiaobei to drewniane klocki w kształcie półksiężyców, którymi rzuca się o podłogę w świątyni. W zależności od tego, jak się na tej podłodze ułożą, odpowiedź na wcześniej zadane bogu pytanie brzmi "tak" albo "nie".

Kiedy już zobaczyliśmy wszystkie ciekawe miejsca w Taitung, postanowiliśmy pojechać na wycieczkę do pobliskiego małego miasteczka Dulan. Leży ono na wybrzeżu, na trasie nr 11, słynącej z pięknych widoków. I rzeczywiście już z autobusu mogliśmy podziwiać taki Tajwan, jaki znaliśmy wcześniej ze zdjęć w przewodnikach i w internecie :)

Nasz pierwszy przystanek w Dulan to miejsce, gdzie "woda płynie w górę". Park (bardzo ładny) z małym strumykiem, który sprawia wrażenie, że woda w nim płynie pod górę nie ma w sobie nic ciekawego. Rację mieli ci, którzy w internecie pisali, że to strata czasu. Ale my i tak chcieliśmy się wybrać na spacer w stronę gór, więc akurat to miejsce było dobrym punktem początkowym wycieczki. Celem miała być kawiarnia Moonlight Inn z pięknym widokiem na ocean. Po drodze mogliśmy zobaczyć, jak rosną banany, kokosy i jabłka cukrowe. Na trasie spotkaliśmy również węża, krowy pasące się w zaroślach, no i standardowo już mnóstwo błąkających się psów.

W Dulan można również odwiedzić starą cukrownię, która obecnie jest miejscem opanowanym przez lokalnych artystów. My zobaczyliśmy ten zaniedbany budynek tylko z zewnątrz w drodze na przystanek autobusowy, bo tego dnia mieliśmy jeszcze do odwiedzenia jedno miejsce - Sanxiantai. O mało byśmy z tej części wycieczki zrezygnowali, bo było już dosyć późno. Ale na szczęście nie popełniliśmy tego błędu i choć na chwilę tam pojechaliśmy, bo czekały tam na nas najpiękniejsze jak dotąd widoki w czasie podróży po Tajwanie.

Sanxiantai to miejsce pełne skalnych wysepek i raf koralowych. Według legendy trzy największe skały to Lyu-Dongbin, Li-Tieguai i He-Xiangu - chińscy święci należący do grupy mitycznych Ośmiu Nieśmiertelnych. Stąd nazwa Taras Trzech Nieśmiertelnych. Do niedawna na wyspę, którą tworzą, można było dostać się tylko podczas odpływu. Obecnie jest tutaj most w kształcie fal - jeden z najbardziej charakterystycznych tajwańskich widoków.

Dodaj komentarz